Podróż przez granicę z Bangkoku do Kambodży obrosła legendą. Kiedy decydowaliśmy się ją przekroczyć (maj 2018), naczytaliśmy się tyle, że całą drogę byliśmy podejrzliwi jak kuny i dociekliwi jak Sherlock Holmes. Trzeba było? Czy trasa Bangkok – Siem Reap jest aż tak przerażająca, ociekająca łapówkami i naciągaczami (więcej o tym TUTAJ)? Przekraczanie granicy Tajlandii z Kambodżą pociągiem okazało się super przygodą!
JAK SIĘ DOSTAĆ Z BANGKOKU DO SIEM REAP?
Jest parę opcji.
SAMOLOT. To dla bogaczy, to nawet o tym nie napiszę 😀
BUS. Możesz wziąć bezpośredniego busa z Bangkoku (najtańszy, jakiego znaleźliśmy, to za 240 bathów, czyli jakieś 24 zł). My jednak zdecydowaliśmy się na drogę z przygodą.
POCIĄG. W ten sposób my pokonaliśmy trasę Bangkok – Siem Reap i to na nim skupię się w tym tekście. Ten dowiezie Was do Aranyaprahet, skąd będziecie musieli ogarnąć transport do granicy. Polecamy olać tuktukarzy (ok. 100 bathów za przejazd), którzy obskoczą Was od razu po wyjściu z pociągu i ruszyć w kierunku ciężarówek, które wiozą lokalnych (16 bathów). Pociąg odjeżdża chwilę po piątej, bilety kupujecie w hali głównej dworca, i można to zrobić tuż przed odjazdem. Dworzec całkiem elegancki; na miejscu jest otwarty sklep, w którym można zaopatrzyć się w czipsy i batony na drogę. Chociaż to ostatnie nie jest konieczne, bo w pociągu co chwile przemykają sprzedawcy z jedzonkiem.
A CO NA GRANICY?
Ciężarówka wysadzi Was przy 7/11. Trzeba przejść za sklep, potem skręcić w lewo i udać się do granicy. Pamiętajcie – nie kupujcie żadnych wiz ani innych wynalazków przed wystemplowaniem się z Tajlandii – to czyste oszustwo – słyszeliśmy o przypadkach, że ludzie wożeni są autobusem, za który zapłacili, do “pseudo biura wizowego”, w którym naciągacze sprzedają im fałszywą wizę, a potem jeszcze muszą zapłacić za wizę normalną. Nie, nie, nie. Najpierw trzeba się “wylogować” z Tajlandii. Jak już się wystemplujecie, musicie przejść parędziesiąt metrów do kambodżańskiej granicy. Jak miniecie bramę, która stylizowana jest na Angkor Wat (na zdjęciu poniżej), to zaraz za mostkiem po prawej stronie zobaczycie jedyne legitne biuro wizowe. Wcześniejszy jego budynek został zburzony – teraz przypomina trochę barak. W środku musicie wypełnić wniosek, przykleić na nim fotę, a potem zapłacić za wizę, i – gotowe! Uwaga! Tutaj będą chcieli od Was łapówę – 100 bathów od osoby. My nie zapłaciliśmy. Wykłóciliśmy się, że wiza kosztuje 25 dolarów i ani grosza więcej nie zapłacimy, bo niby z jakiej racji? Pan z początku oddał nam paszporty i odmówił rozpatrzenia wniosku wizowego, ale tłumaczenie, że nie mamy więcej pieniędzy w zupełności wystarczyło.
CZEŚĆ, KAMBODŻO!
Po wyrobieniu wizy idziemy po stempelek do kolejnego okienka, i – voila! Witamy w Kambodży!
I tutaj zaczynają się schody. Do tej pory nie wiemy, jak tanio na własną rękę z Poi Pet dotrzeć do Siem Reap. Ani nam, ani naszym znajomym się to nie udało, bowiem po przejściu granicy lądujemy w zupełnie innym świecie, rządzącym się swoimi prawami.
DWORZEC WIDMO
W świecie mafii autobusowej. Gdzieś przeczytaliśmy, że spod granicy kursuje darmowy autobus na dworzec, z którego odjeżdżają autobusy do Siem Reap. Po opędzeniu się od stada taksówkarzy, dumni z siebie bardzo – znajdujemy autobus. Pytamy trzy razy – darmowy? Na dworzec? Jesteśmy jedynymi pasażerami. Autobus rusza. Po jakichś piętnastu minutach trasy rzeczywiście dowozi nas na dworzec, na którym… nie ma dosłownie NIC. Serio. Ani jedzenia, ani autobusów, ani kasy. to znaczy, kasa jest, ale zamknięta. Krąży tam natomiast Pan Kierownik Obiektu, który usilnie stara się sprzedać nam bilety do Siem Reap za 10 dolarów od osoby, co jest dla nas chorą opcją, bo przecież z Bangkoku można było dojechać busikiem za 6 $. Zostają nam dwie opcje – autostop, albo powrót na granicę. Wracamy się do “darmowego autobusu”, który oczywiście… odjechał. No nic, próbujemy ze stopem. W międzyczasie pan Kiero zdążył już zamówić dla nas słynny autobus za 10 dolców – wyrzucamy wszystko, co mamy, z portfela – 5 dolców i parędziesiąt tajskich bathów – to wszystko, co mamy. Rozpoczyna się wielka kłótnia na migi. Koniec końców, facet bierze pieniądze i odchodzi obrażony. Wsiadamy.
PRZEPRASZAM, PAŃSTWO DO KTÓREGO SIEM REAP?
Autobus ma nas zawieźć do Siem Reap. Sprawdzamy na mapie Googla, że w sumie jeśli jedzie do centrum, to mógłby nas po drodze wysadzić, bo mieszkamy dokładnie na trasie autobusu. Podchodzę do kierowcy, grzecznie pytam. Słyszę ” Hahaha, co? 5 kilometrów będziesz szła?”. Jestem pewna, że nie czają, o co mi chodzi. Powtarzam pytanie. Zupełnie niepotrzebnie, bo w tej samej sekundzie autobus zatrzymuje się na czyimś podwórku, w środku pola, dokładnie 5 km od miasta. “Przystanek końcowy!” – informuje kierowca. Wszyscy turyści z minami WTF? zabierają bagaże i wysiadają. Okazuje się, że każdemu turyście zostaje przydzielony tuktukarz, który, rzeczywiście będzie za darmo, o ile zgodzi się skorzystać z jego usług dnia następnego – na wycieczkę do Angkor Wat. O, co to to nie! Bunt. Trzymają nas za bramą, ja rozwścieczona ją forsuję i uciekamy z tego cyrku. Gonią nas, proponują, nalegają. Nic z tego, jesteśmy twardzi. Bardzo wesoło wspominam te 5 km, które upłynęły baardzo szybko. Trud dodatkowo wynagrodził nam super hotel – Le Tigre – za 30 zł mieliśmy basen, grzebienie, wody i ogólne luksusy. Serdecznie polecamy. Jak przetrwać trasę Bangkok – Siem Reap pociągiem? Z odrobiną dystansu jest to naprawdę fajna przygoda!
Zobacz też: