Będę szczera. Birma nas zawiodła. Przez wielu nazywana “wisienką na azjatyckim torcie”, dla nas, gdy pojawiliśmy się w niej dwa tygodnie po sprzedaży Motura, którym podróżowaliśmy przez dwa miesiące po Kambodży, Wietnamie i Laosie (więcej TUTAJ) – nic specjalnego. Do czasu. Zmęczeni zwiedzaniem kraju utartym szlakiem zdecydowaliśmy – pojedziemy motocyklem po Birmie! Tak oto trafiliśmy na Motura 2, który nie tylko “odczarował dla nas Birmę”, ale i sprawił, że pozostanie ona w naszej pamięci jako jeden z najlepszych odwiedzonych krajów.
JAK WYPOŻYCZYĆ MOTOR W BIRMIE?
Na początku byliśmy przekonani, że po Birmie motorem nie pojedziemy – bo obostrzenia, bo checkpointy, bo bramki i inne duperele. Na szczęście po jakimś czasie Kubie udało się natknąć na kontakt do Zacha, Amerykanina, który prowadzi wypożyczalnię w Mandalay – Mandalay Motorbike Rental and Tours. Zach okazał się bardzo równym gościem. Usiadł z nami, doradził trasę odpowiadającą naszym upodobaniom, pozaznaczał na maps.me miejsca, w których są guesthousy, doradził, jak postępować z checkpointami i jak ewentualnie je ominąć. Bardzo profesjonalny i uczciwy gość, który, gdy zdecydowaliśmy się oddać Motura dziej wcześniej, zwrócił nam pieniądze za ten jeden dzień. No, ale do rzeczy. Wypożyczenie Motoru u Zacha jest dziecinnie proste. Idziecie do biura, które jest TU, dajecie Zachowi jakikolwiek dokument, piniądz (my za półautomat Hondy o pojemności 125cc płaciliśmy 10000 kyatów za dobę – około 30 zł), Zach projektuje Wam trasę i voila – jesteście gotowi do drogi. Jeśli jednak macie ochotę na więcej mocy, to Zach wynajmuje również dzikie bestie o pojemnościach jakich się nikomu nie śniło. Nam (130 kg + plecak 15 kg) taka pojemność w zupełności wystarczyła. Zach zapewnia również kaski i liny. Motocykle mają też bagażniki więc wszystko się pomieści.
MOTOREM PO BIRMIE | CZY TURYSTA MOŻE WYPOŻYCZYĆ MOTOR/SKUTER W BIRMIE?
Policję mijaliśmy wielokrotnie, ani razu nie zostaliśmy zatrzymani, a jedyne co dostaliśmy od policji, to szczere uśmiechy. A czy turyści mogą wypożyczyć motor w Birmie? Mogą. Teoretycznie w Birmie istnieją dwa miejsca, w których obcokrajowcy nie mogą jeździć na motorach spalinowych – okolice Inle Lake i Bagan, ale w praktyce… Turyści nie do końca się do nich stosują (w Bagan tak, w Inle nie). Rangun jest kolejnym miejscem, do którego na skuterze nie mogą wjechać nie tylko turyści, ale i… lokalni. Czemu? Istnieje wiele teorii, ale naszym zdaniem są one wszystkie tak samo absurdalne. Jedna z nich głosi, że syn jakiegoś generała został obrażony przez chłopaka jadącego na motorze, dlatego generał zakazał motorów w całym mieście. Tak, dobrze czytacie… Nasz komentarz: xD Jeśli chodzi o bezpieczeństwo na drogach – no cóż, Birmańczycy jeżdżą jak Wietnamczyczy i Khmerowie czyli jak… wariaci. Wyprzedzanie „na trzeciego”, spychanie z pasa i trąbienie jest na porządku dziennym. Nosimy kask, zachowujemy zdrowy rozsądek i pod żadnym pozorem nie ufamy nikomu na drodze, a innych kierowców najlepiej traktować jak potencjalne zagrożenie (zwłaszcza kierowców autobusów i ciężarówek)… i powinno wszystko pójść OK!
MOTOREM PO BIRMIE – GDZIE I JAK SPAĆ?
Co bardzo istotne w Waszej podróży – birmańskie prawo jest dosyć restrykcyjne i każdy hotel, który chce gościć cudzoziemca musi posiadać specjalne pozwolenie. Dlatego też musicie być bardzo ostrożni przy planowaniu swojej podróży i nawet jeśli znajdziecie jakiś hotel/hostel/guesthouse na mapie, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że przybytek ten nie posiada pozwolenia na goszczenie cudzoziemców. Możecie próbować „zachęcić” właścicieli, żeby Was przyjęli, ale szanse są naprawdę marne. Policja dość intensywnie nad wszystkim czuwa i w małych miejscowościach każdego wieczora, właściciel ma obowiązek „wysprzęglić się” z każdego obcego gościa. Zach polecał nam również spanie w namiocie lub klasztorze, czego niestety nie sprawdziliśmy.
NASZA TRASA MOTOREM PO BIRMIE NA WŁASNĄ RĘKĘ
My zdecydowaliśmy się pojechać motorem z Mandalay do Inle Lake, robiąc przy tym pętlę i zahaczając o parę innych miejscowości. To Zach, właściciel wypożyczalni polecił nam także wodospady Dee Dote, które plasują się na pierwszym miejscu naszego azjatyckiego rankingu akwenów wodnych o nieprawdopodobnym kolorze (więcej TUTAJ). Trasę, tak jak pisałam wyżej, możecie sobie zaplanować jak chcecie, a Zach bardzo chętnie udzieli Wam wskazówek. Nasza „pętla” przedstawia się w sposób następujący:
Poszczególne etapy naszej wyprawy motorem po Birmie prezentowały się następująco:
-
Mandalay – Pyin U Lwin
Trasa była łatwa, szybka, i przyjemna. Trochę pod górę, ale kto by się tam przejmował – po numerach, jakie wyciął nam nasz Motur w Laosie – tutaj rozkoszowaliśmy się każdym zawyciem jakże zdrowego silnika naszej oryginalnej Hondy. Było już po zmroku, a mimo to odcinek pokonaliśmy szybko, w jakieś 2 godziny. Na miejscu okazało się, że temperatura nie bardzo odpowiada tej w Mandalay i musieliśmy uzbroić się w kurtki. W samym Pyin U Lwin mieszka dużo hindusów, co dla nas oznaczało: mniamki – lecimy na hindusa! Hindus, o dziwo, taki sobie. Mieszkaliśmy TUTAJ. Miejsce spoko, ale nic nam nie urwało. ALE, żeby nie było, że jestem jak ci blogerzy, których nie bardzo lubię, którzy wszystko, na co się natkną – krytykują – miasteczko miało klimat. Mieszanka kulturowa, lokalne wina, swetry z bawoła sprzedawane na każdym rogu – to wszystko składało się na jego oryginalność. Miejscowość można porównać do wietnamskiego Da Lat. Wysoko w górach, dużo winnic i plantacji różnych owoców (w tym także truskawek). Gratka dla miłośników kolei – znajdziecie tam całkiem instagramowy most kolejowy.
-
Pyin U Lwin – Nawnghkio
Droga krótka, łatwa i przyjemna. Niecałe 60 km po względnie płaskiej trasie. Wstępnie planowaliśmy jechać dalej, ale gdy zatrzymaliśmy się tam na samosy i masala tea, to stwierdziliśmy, że zostajemy na noc. Miłośnik budynków sakralnych znajdzie tam coś dla siebie. Fani atrakcji kolejowych również nie będą się nudzić – tutaj kolejny, całkiem okazały most dla pociągów. O ile w poprzedniej miejscowości nie było problemu ze znalezieniem noclegu, o tyle tutaj zajęło nam to dłuższą chwilę. Okazało się, że w całym mieście jest tylko jeden uprzywilejowany hotel, który jak na swoją ceną prezentował dość marne warunki (zresztą w całej Birmie ciężko znaleźć coś poniżej 50 zł za noc).
-
Nawnghkio – Inle
To była nasza najdłuższa trasa – prawie 250 km co przekłada się na cały dzień jazdy. Odcinek wiedzie przez bardzo malownicze góry i jeszcze bardziej szalone drogowe serpentyny. Moglibyśmy rozbić to na dwa dni, ale na całym odcinku nie było żadnego hotelu – pozostaje tylko namiot, co w tych okolicznościach przyrody wydaje się być super pomysłem! W niektórych momentach nasza bestia nie dawała rady (Kasia musiała schodzić z motura :D), ale uwierzcie nam – tak stromych podjazdów jak w Birmie, nie widzieliśmy nigdzie indziej!
Najciekawszy smaczek na koniec drogi. Możecie nas nazwać ostrą cebulą, ale uważamy, że system opłat za sam wjazd do „stref turystycznych” jest co najmniej chory. Wjazd do Inle to prawie 40 zł za osobę, do Bagan – 65 zł. To sama opłata za bycię turystą. Do tego dochodzi jeszcze nocleg i inne atrakcje. Autobusy przy wjeździe do tych magicznych stref zatrzymują się przy bramkach i następnie odbywa się ordynarne kasowanie turystów. Jadąc motorem nikt nie spodziewa się, że za kierownicą siedzi jakiś nielokalny wariat. Po prostu przejeżdżacie przez bramki bez zatrzymania i jesteście przez to sporo bogatsi. Kwestię moralności pozostawiamy Wam.
Więcej o naszych wrażeniach z Inle Lake i zwiedzaniu Inle Lake na własną rękę przeczytasz w TYM poście.
-
Inle – Ywangan
Tej drogi nie ma na mapie. Na początku chcieliśmy zatrzymać się na noc w Pindaya (tutaj uwaga – turyści płacą prawie 10 zł za sam wjazd do miasta!), ale ceny były z kosmosu (150 zł za noc? No chyba ktoś się z ch. na głowy pozamieniał!). Potem zboczyliśmy z drogi zaznaczonej na mapie i robiliśmy podejście do noclegu w klasztorze, w którym podobno mnisi przyjmują turystów, ale kurde, góry nas zaskoczyły, i red. Górski prędzej by odmroził sobie wszystkie przydatki, jakie ma, niż zasnął na podłodze w klasztorze. Droga bardzo malownicza, na szlaku pozdrawiało nas wielu lokalnych, pamiętajcie jednak, żeby w zanadrzu mieć kurtki, bo tyłek mrozi. Tak oto, po blisko ośmiogodzinnej trasie, dotarliśmy do Ywangan.
-
Ywangan – Kyaukse
Następnego dnia w Ywangan pojechaliśmy zobaczyć „blue pond”, który, mimo niemożliwości kąpieli sprawił, że szczeny opadły nam do podłogi. Tam też spędziliśmy beztroskie chwile na lokalnym bazarze, poprosiliśmy lokalne kobiety o pomalowanie nas thanaką (więcej o thanace TUTAJ) i… zapomnieliśmy o całym świecie, co w podróży jest bardzo fajne, o ile… nie przemieszczasz się na motorze, a czas nie działa na twoją niekorzyść. I tak właśnie, tego samego dnia, jedyny raz w przeciągu naszej siedmiomiesięcznej podróży otarliśmy się o śmierć. Jakkolwiek by to nie brzmiało. Bazarek opuściliśmy zdecydowanie za późno, a na dodatek zaczęło padać. Było stromo. Bardzo stromo. Bardzo kręto. Bardzo ślisko. Bardzo mokro. Spadek kilkaset metrów w dół. Wpadliśmy w poślizg na ostrym zakręcie bez barierek. To był pierwszy raz kiedy naprawdę czułem, że nie panuję nad motocyklem. Ale widoki… Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy. Upewnijcie się zatem, że pokonujecie ten odcinek w dzień – powinien Wam zając około 4 godzin. Tylko naprawdę bądźcie ostrożni.
-
Kyaukse – Mandalay
Bardzo miło wspominamy ten odcinek trasy – jako, że mieliśmy jeszcze trochę czasu do oddania motocykla, zdecydowaliśmy się zjechać z głównej drogi i po prostu się „zgubić”. Usiedliśmy na śniadanie w knajpce, na której widok pięć lat temu pomyślałałabym: „tyfus” (no dobra, teraz trochę też, ale moja skala nieco się zwiększyła). Koza za barem, świnia zaraz obok, pani gotująca na drewnie, pijani lokalni… Takie klimaty lubię najbardziej. I wiecie, co? Był to chyba dzień, który najmilej wspominam z naszej birmańskiej przygody. Jeśli chcecie dokładne namiary na drogę – dajcie znać w wiadomościach, bo nie ma jej na mapie 😉
MOTOREM PO BIRMIE | NASZE WRAŻENIA
Wypożyczenie motoru w Birmie dało nam niesamowitą wolność i możliwość zobaczenia miejsc, do których inni nie docierają. Cała przygoda na dłuuugo pozostanie nam w pamięci i serio – polecilibyśmy ją każdemu!
I jak zawsze: jak macie jakieś pytania – walcie śmiało, czy tutaj, czy na maila, czy na Insta – zawsze bardzo się cieszymy na Wasze wiadomości i chętnie dzielimy się doświadczeniami. Miłej wycieczki!
Zobacz też:
CO ZOBACZYĆ W BIRMIE? BIRMA NA WŁASNĄ RĘKĘ.